W ciągu minionych pięciu lat różnice w poglądach gospodarczych między głównymi siłami politycznymi w kraju niemal zupełnie się zatarły. Obecnie jesteśmy świadkami przelicytowywania się coraz śmielszymi obietnicami. Niestety zdążyliśmy się już przekonać, że nie jest to tylko czcze gadanie i obietnice bez pokrycia, ale realne zagrożenia dla finansów państwa. Spróbujmy przeanalizować krok po kroku, jak ta transformacja postępowała.
Przez osiem ostatnich lat
W trakcie trwania poprzedniej kampanii wyborczej ugrupowanie ówcześnie rządzące zdawało się być zaskoczone śmiałymi planami swych głównych przeciwników politycznych. Plany budżetowe oponentów zdawały się być nie tyle nierealne, co po prostu śmieszne. Recepta była prosta: obśmiać, zlekceważyć postulowane pomysły, ew. popukać się w czoło i twardo trzymać się doktryny taniego państwa. Nie znaczy, że poprzedni rząd rzeczywiście działał zgodnie z owymi poglądami.
Łatwo sprawdzić, że przez osiem lat sprawowania władzy, znacząco powiększyło się zadłużenie państwa, a aparat biurokratyczny rozrósł się do rozmiarów wcześniej nienotowanych. Ówcześnie władająca partia nie wykazywała się gospodarnością, ale liczyła na zdroworozsądkową ocenę sytuacji przez obywateli, którzy mieli pójść do urn.
Doprowadzą kraj do ruiny
W tamtych okolicznościach rzeczywiście pomysły przedstawiane przez partię przeciwną jawiły się jako kiełbasa wyborcza. Mało jest tak naiwnych, by wierzyć politykom (szczególnie w trakcie kampanii wyborczej). Partia rządząca biła kijem ekonomicznego realizmu po łapach polityków partii pretendującej do sięgnięcia po władzę – trudno było się nie zgodzić, że ci drudzy po łapach obrywali słusznie. Szkopuł w tym, że machając raz po raz kijem, kierownictwo partii zapomniało o własnym pomyśle na kampanię.
Złoty wiek
Pani premier zgodnym chórem ze swymi kolegami i koleżankami, przekonywała nas, że nigdy nie żyło się nam lepiej. Że jedyne czego nam obecnie trzeba, to utrzymać obecny stan. Przyjęto rolę obrońcy normalności. Jaka ta normalność była, Polacy dowiedzieli się kilka miesięcy wcześniej. Gdy ujawniono nielegalnie nagrane rozmowy prominentnych polityków partii dzierżącej władzę. Widmo przegranej było coraz wyraźniejsze.
Pięćset plus na pierwsze dziecko
Wystarczyło kilka nieprzychylnych sondaży, a nastąpił przewrót kopernikański. „Damy więcej! 500+ na pierwsze dziecko i wyższa kwota wolna od podatku!” To wtedy rozpoczęła się ta nieprzytomna licytacja na obietnice (niestety z pokryciem).
W przededniu kolejnych wyborów
Dziś wszyscy politycy. Nie tylko ci z dwóch głównych partii czy koalicji wiedzą, że aby liczyć się w wyścigu po władzę, trzeba rozdać jak najwięcej zagrabionych wcześniej pieniędzy. Oto dowody:
- 500+ na pierwsze dziecko
- dopłata do in vitro
- 500+ na dziecko nienarodzone
- trzynasta emerytura
- 10 milionów mieszkań komunalnych
- PKS w każdej wsi
Krajobraz po bitwie
Grecja już kilka lat temu przekonała się o efektach jakie przynosi rozdymany system socjalny. Obywatelowi ciężko jest nie przyjąć jałmużny, skoro mu ją na siłę wpychają w dłoń. Dlaczego miałby rezygnować z dodatkowych wpływów? Altruiści w dzisiejszym świecie są na wymarciu. Dlatego próżno liczyć łatwe przerwanie rozdawniczego szaleństwa, które trwa w najlepsze w Polsce. Pozostaje liczyć, że kryzys, który wkrótce nastąpi, nie będzie miał takiej skali jak ten grecki, i że Polak tylko przed szkodą głupi. Kiedy naród zorientuje się, że przekupywany jest swoimi własnymi pieniędzmi? Kiedy policzy różnicę między dochodem brutto i netto oraz spyta: – Dlaczego kwota wolna od podatku jest tak niska? A odpowiedź jest prosta. Gdyby była wysoka, byłbyś wolnym człowiekiem.